Prof. Marian Molenda: Wciąż stawiam wielokropek

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: Prof. Marian Molenda: Wciąż stawiam wielokropek

Prof. Marian Molenda (fot. Tadeusz Parcej)   

Mówi o sobie, że w zasadzie ma wszystko. Ukochaną żonę, uwielbiane córki, czworo wnucząt, które zawojowały go zupełnie, dom i psa, pracę ze studentami, profesorski tytuł i klimatyczną pracownię w Nysie, w której ogniskuje się jego życie artystyczne. – Jestem człowiekiem i artystą spełnionym, lecz wciąż się jeszcze spełniam, i to jest wspaniałe – twierdzi.

Z końcem zeszłego roku obchodził jubileusz 35-lecia swojej pracy twórczej. Z tej okazji w opolskiej galerii Pierwsze Piętro odbyła się retrospektywna wystawa, na której wernisaż tłumnie zeszli się przyjaciele Mariana Molendy i wielbiciele jego sztuki.

Na opolską jubileuszową wystawę złożyły się prace dla artysty reprezentatywne, charakterystyczne dla poszczególnych okresów jego twórczości, choć ze względów zrozumiałych nie zobaczyliśmy na niej wielkogabarytowych dzieł plenerowych – najbardziej okazałej i najszerzej znanej części jego twórczości.

Sedno rzeczy

Kwintesencję dokonań Mariana Molendy zebrano za to w monografii wydanej z okazji jubileuszu artysty. To przede wszystkim przepiękne fotografie autorstwa Grzegorza Gajosa, przedstawiające dzieła artysty, ale też sporo zdjęć archiwalnych.

Na blisko dwustu stronach mieści się przekrój twórczości artysty wyrażony w fotografiach, a poprzedzony notami okolicznościowymi autorstwa rektora UO prof. Marka Masnyka, prezydenta Opola Arkadiusza Wiśniewskiego, burmistrza Nysy Kordiana Kolbiarza oraz tekstami w pewien sposób recenzującymi dokonania Molendy; napisał o nich prof. Krzysztof Rozpondek, prodziekan Wydziału Ceramiki i Szkła Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu, artysta Zbyszek Ikona-Kresowaty, poeta Janusz Andrzejczak czy prof. Bogusz Salwiński z Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, Jerzy Stasiewicz poeta z Nysy i prof. Kazimierz Ożóg, prodziekan Wydziału Sztuki UO.

Istotę monografii Molendy – jej sedno – stanowią jednak fotografie jego dzieł. Pierwsza część przedstawia rysunek i malarstwo, druga płaskorzeźbę, kolejne – rzeźbę i rzeźbę plenerową. Przeglądającego fotografie widza uderza konsekwencja, z jaką artysta trzyma się ulubionej stylistyki i barw – natury i ziemi.

Ostania część monografii to fotograficzne archiwum artysty, przywołujące dzieciństwo, młodość, czasy szkolne, studenckie i uczelniane. Tę ostatnią sekwencję otwiera zdjęcie wyjątkowe – z planu filmu Szkatułka z Hongkongu z 1984 r. w reżyserii Pawła Pitery, w którym młodziutki Marian Molenda statystował.

Rozliczenie z czasem bez stawiania kropki

Gdy pytam, jak traktuje jubileusz 35-lecia swojej pracy twórczej, mówi: to rozliczenie z czasem.

 – Postawienie kropki byłoby niewskazane, ja bym raczej wielokropek postawił… – mówi z uśmiechem. – Zamierzam jeszcze, jeśli Opatrzność pozwoli, zrobić tę moją największą rzeźbę. I w sensie wysokości, i jej wartości artystycznej. Jubileusz to okazja do obejrzenia się wstecz, ale bynajmniej nie do osiadania na laurach. Czas, który istniał, który minął stanowi dla mnie bazę do tego, co będzie dalej. Ja wciąż mam ludziom coś do powiedzenia, a przecież właśnie to, co robię, jest moim głosem – mam nadzieję uniwersalnym.

Mówi o sobie, że nie jest specjalnie odważnym czy przebojowym człowiekiem i historii sztuki zmieniać nie zamierza, ale dłuta odkładać nie myśli – przeciwnie, ma zamiar pracować z jeszcze większą niż do tej pory starannością.

– To, że mogę moje przemyślenia, emocje, które gdzieś w mojej wyobraźni po cichu się krzątają, przełożyć na sztukę, materializować je, jest moim codziennym spełnianiem się. W żadnym razie nie zamierzam z tego rezygnować i mam nadzieję, że moi odbiorcy też ze mnie i z tego, czym chcę się z nimi dzielić, nie zrezygnują. Czuję głęboką wdzięczność, że mogę wyrażać siebie, adekwatnie do tego, co czuję i jeszcze zostawić po sobie coś trwałego.

A to jest pewne, zważywszy na dotychczasowe dokonania Mariana Molendy i fakt, że nowe poważne zlecenia szczelnie wypełniają mu kalendarz na kilka najbliższych lat.

Droga bez powrotu

Przyznaje, że jako uczeń podstawówki w malutkiej wioseczce o nazwie Kozieł w gminie Baranów Lubelski, powiat Puławy, który pierwszą styczność z malarstwem miewał w kościele podczas niedzielnych mszy, skupiał się raczej na tym, co na ścianach, a nie na ołtarzu. Ale nigdy nie myślał o tym, że zostanie rzeźbiarzem. Owszem, że malarzem – tak, taka myśl szalona czasami przelatywała mu przez głowę. Zwłaszcza gdy zaczął na lekcjach w szkole oglądać reprodukcje obrazów Michałowskiego, Kossaka czy Bitwy pod Grunwaldem Jana Matejki.

 – Te zady końskie, te błyski światła na grzbietach, ten pot na niemalże drżących z wysiłku mięśniach… Budziły mój podziw i natychmiastową chęć kupna farby, która by takie efekty dawała… – śmieje się dziś.

Pierwsze rysownicze próby chwaliła co prawda wychowawczyni w podstawówce w Śniadówce, nikt jednak w zasadzie nie dawał mu szansy, że dostanie się do Liceum Plastycznego w Nałęczowie. Nikt prócz jego najwierniejszej recenzentki –mamy (młodej wdowy, samej na gospodarce, z poświęceniem wychowującej piątkę dzieci), która zawiozła go na egzaminy i zostawiła tam na trzy dni… zapominając dać mu pieniędzy na bilet powrotny.

– W pewnym sensie nie miałem więc wyboru – śmieje się dziś Molenda. – Zdałem te egzaminy, byłem „pierwszy we wsi” – wspomina z sentymentem. Pierwszy w rodzinie ukończył też studia wyższe, na które dostał się – a tak! – po interwencji ministra.

Tak opowiadał o tym trudnym (nauczył go przedsiębiorczości i samowystarczalności) i pięknym etapie swojego życia dziesięć lat temu, w wywiadzie dla „Indeksu”.

„Uczeń II klasy liceum plastycznego Marian Molenda sam sobie zorganizował pierwszą i kolejne wystawy – w pięciu sanatoriach w Nałęczowie, gdzie kurowali się chorzy na dolegliwości kardiologiczne. Szybko okazało się, że popyt na kopie obrazów, jakie wywiesił w sanatoryjnych korytarzach, jest ogromny. Szczególnie na kopię Rybaka Wyczółkowskiego, Pejzaż z cyprysami, Słoneczniki” Vincenta van Gogha, a nawet – na zamówienie – autoportret Vincenta van Gogha Mężczyzna z obciętym uchem.

No i oczywiście na pejzaże rosyjskich pieriedwiżników, z Szyszkinem, Ajwazowskim, Lewitanem na czele. Letnie wieczory spędzał więc nad kolejnymi płótnami – dwa wieczory wystarczały, żeby zapełnić prostokąt 50 na 70 centymetrów, a następnego dnia zainkasować wypłatę od kolejnego kuracjusza. Procentowała uwaga, z jaką uczestniczył w szkolnych zajęciach z rysunku, malarstwa i rzeźby, prowadzonych przez profesorów: Piotra Kmiecia, Tadeusza Paszkę i Stanisława Strzyżyńskiego.

            – Wydaje mi się, że wtedy właśnie poczułem się dorosły. Stałem się finansowo samowystarczalny, bardziej świadomy tego, co potrafię – to wszystko dało mi pewną siłę.

            Ta siła przydała się bardzo w momencie, gdy po skończeniu nałęczowskiego Liceum Plastycznego postanowił podjąć studia w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Dlaczego aż w Gdańsku? Marian Molenda śmieje się: – Bo nigdy wcześniej nie widziałem morza. Do studiowania w Gdańsku namawiał mnie nieżyjący już, starszy kolega z liceum, Zdzisław Pidek, który już tam studiował, znakomity rzeźbiarz, późniejszy profesor, dziekan w gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych.

            Teczka dokumentująca jego prace rzeźbiarskie przyjęta została bez problemów. Po egzaminie wstępnym wywieszono listę pięciu osób przyjętych: Marian Molenda znalazł się na szóstym miejscu, a zwykle przyjmowano także pierwszą osobę spod kreski, więc przez chwilę poczuł się już studentem gdańskiej uczelni. Przez chwilę, bo szybko okazało się, że dodatkowo przyjęto dwie osoby z niższą liczbą punktów, ale z wyższą pozycją towarzyską. I wtedy przydała się owa siła, którą poczuł w sobie, zarabiając pierwsze w życiu pieniądze.

            – Pobiegłem rozgoryczony do dziekanatu, dowiedzieć się, co w takiej sytuacji mam zrobić, gdzie od jednej z pań tam urzędujących usłyszałem: Maniuś, tu nic nie zdziałasz, pisz odwołanie i jedź do Warszawy, do ministerstwa.

            Opisał całą sytuację ze szczegółami, pismo zostawił w sekretariacie ministra. Na odpowiedź czekał półtora miesiąca. Listonosz przyniósł w tym dniu dwa listy. Odpowiedź z ministerstwa i kartę powołania do wojska.

            I tak, po interwencji samego ministra, został studentem Wydziału Rzeźby Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku. I pierwszym studentem w rodzinie.

Człowiek – medium

Swój dyplom realizował w Pracowni Rzeźby Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku pod kierunkiem profesora Franciszka Duszeńki. Jego cykl prac o charakterze abstrakcji organicznej został wyróżniony najlepszym dyplomem z prezentacją w Bunkrze Sztuki w Krakowie w 1983 roku. I temu rodzajowi stylistyki pozostał wierny do dziś – formę wyjściową dla prac stanowi interpretacja postaci jako formy biologicznej. – Człowiek – medium z wszelkimi wartościami i słabościami, w interpretacji rzeźbiarskiej jest moim credo – powtarza artysta.

Pracuje w glinie, betonie, żywcach syntetycznych, brązie, drewnie, kamieniu, w szkle.

Sam artysta pisze o sobie tak:

„Proces twórczy to część mojej egzystencji. Poruszanie się po świecie wyobraźni sprawia mi przyjemność, a suma emocji, które towarzyszą codziennej przygodzie rzeźbiarskiej rekompensuje ciężką od względem fizycznym pracę. Przestrzeń, kompozycja, światło, bryła, faktura, kolor, forma – to moja szczęśliwa siódemka, którą próbuję zgłębić, mając świadomość uniwersum trudnego do osiągnięcia. Moją twórczość można osadzić na dwóch osiach, wzajemnie ze sobą korelujących, oś Y to interpretacja natury o zabarwieniu abstrakcji, oś X – realizm”.

Powtarza, że zawsze inspirowała go natura – od najwcześniejszych lat, kiedy to nikomu w jego rodzinnej wsi nie przeszło przez myśl, że mały Marianek, najmłodszy w rodzinie, wyrwie się w wielki świat i ten świat podbije.

Dość zawiłe drogi poprowadziły go z czasem do Nysy i do Opola, gdzie dziś prowadzi Pracownię Rzeźby na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Opolskiego.

Opolanie znają go przede wszystkim jako autora rzeźb plenerowych – jest autorem ogromnie popularnych i często fotografowanych pomników artystów na Wzgórzu Uniwersyteckim.

Jego nazwisko to marka najwyższej próby, znana daleko poza Opolem i poza Polską.

O artyzmie Mariana Molendy tak pisze w recenzji jego pracy habilitacyjnej prof. Bogusz Salwiński z Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie: „Twórczość ta nie powstała jako odpowiedź na aktualną koniunkturę czy chwilowe trendy. W zaciszu pracowni wyłaniają się rzeźby w wyniku introspekcji, egzystencjalnej refleksji i prywatnego dialogu z transcendencją. Towarzyszy tym działaniom przekonanie o sensie twórczości, traktującej całościowo nasze doświadczenie kultury, która w swoich dziełach zawsze mocno była związana z ludzkim sacrum”.

Zbyszek Ikona-Kresowaty: „Jestem fanem jego artyzmu, każdy region ma swego artystę – mistrza rzeźb i malarza, artystów kultowych, pieśniarzy i animatorów, każdy region ma swego Stańczyka, ale „twórstwo” tego artysty – umiarkowanego wysławiacza – pięknie promieniuje i znajduje swoje odzwierciedlenie w różnych miejscach w Polsce i poza granicami”.

Toruński Pomnik Pamięci Ofiar Barbarki pomordowanym podczas II wojny światowej tak recenzuje poeta Janusz Andrzejczak:

„Był 1 listopada i postanowiliśmy zapalić znicz na Barbarce. Wtedy po raz pierwszy zobaczyliśmy pomnik. Nigdy nie widzieliśmy równie wstrząsającego dzieła. Patrzyliśmy w milczeniu. Męska postać w żołnierskim płaszczu, ze schyloną głową, z rękoma do tyłu związanymi powrozem. Przez dziurę w piersiach prześwitywał las. Musiałem dowiedzieć się, kto jest autorem tej przejmującej rzeźby. Odnalazłem z tyłu skromną, niepozorną tabliczkę (…). Mariana Molendę bez trudu odnalazłem w internecie. Na stronie był jego numer telefonu. Zadzwoniłem. Opowiedziałem mu o swoim podziwie, o wstrząsie, jakiego doznałem, o ciszy, tej z zaświatów, która spowija jego dzieło. Wielokrotnie próbowałem napisać wiersz o tym, co zdarzyło się na Barbarce, o rzeźbie Mariana. Pisanie przychodzi mi z łatwością, ale w tym przypadku nie daję rady, nie umiem. Może cisza mojego o tym pisania jest najdoskonalszym moim wierszem?”.

Marian Molenda – człowiek i artysta

„Jest więc pełna zgodność – człowieka i dzieła. Przepełnionych spokojem i dostojnością, zwyczajnością i przyjaźnią, patrzeniem na świat z podziwem, bo przecież jest piękny i luzie są dobrzy. Taki jest Marian Molenda i takie są jego rzeźby” – napisał w tekście zamieszczonym w jubileuszowej monografii dr hab. Kazimierz S. Ożóg, prof. UO.

Lepszej puenty nie trzeba.

 ***

Prof. Marian Molenda urodził się w Baranowie Lubelskim w 1958 roku. Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Nałęczowie, studiował na Wydziale Rzeźby Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku, w Pracowni Rzeźby prof. Franciszka Duszeńki.

Był stypendystą ministra kultury i sztuki w latach 1983–1984.

Brał udział w licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i poza granicami, m.in. w Niemczech, Czechach, USA, Francji, Rosji, na Węgrzech oraz w Chinach.

Kierownik Katedry Sztuk Pięknych, prowadzi Pracownię Rzeźby na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Opolskiego, na stanowisku profesora zwyczajnego.

Zrzeszony w Związku Polski Artystów Plastyków Okręg Opolski, w Polskim Stowarzyszeniu Sztuki Medalierskiej, w Międzynarodowej Organizacji Medalierskiej FIDEM, Grupie OŚcienia oraz Nyskiej Grupie Artystycznej.

Prof. Marian Molenda jest laureatem wielu nagród w konkursach rzeźbiarskich, autorem kilkunastu pomników w Polsce. Prace artysty znajdują się w zbiorach Państwowego Muzeum na Majdanku w Lublinie, Muzeum Monet i Medali Jana Pawła II w Częstochowie, Muzeum Miejskim we Wrocławiu, Muzeum Teatru im. H. Tomaszewskiego we Wrocławiu, Muzeum– Dom Rodzinny Ojca Świętego Jana Pawła II w Wadowicach, Muzeum Ziemi Prudnickiej w Prudniku, Muzeum Powiatowego w Nysie oraz w kolekcjach prywatnych w Brazylii, USA, Niemczech, Czechach, Meksyku, Wielkiej Brytanii, we Włoszech, Francji i w Polsce.

Tekst: Beata Łabutin

Tekst ukazał się w najnowszym numerze "Indeksu" 

.