Prof. Lech Borowiec doktorem honoris causa Uniwersytetu Opolskiego [FILM]

Zdjęcie nagłówkowe otwierające podstronę: Prof. Lech Borowiec doktorem honoris causa Uniwersytetu Opolskiego [FILM]

Z pełnym akademickim ceremoniałem odbyła się 10 marca 2020 roku, w dniu święta Uniwersytetu Opolskiego, uroczystość nadania doktoratu honoris causa profesorowi Lechowi Borowcowi z Katedry Bioróżnorodności i Taksonomii Ewolucyjnej Uniwersytetu Wrocławskiego, biologowi o światowej renomie.

 Znakomici goście na wyjątkowej uroczystości

Na uroczystość przybyli goście reprezentujący świat nauki, bliscy dostojnego laureata, przedstawiciele lokalnych władz samorządowych, instytucji kultury, placówek służby zdrowia, studenci i pracownicy Uniwersytetu Opolskiego. Wśród gości znaleźli się m.in. wicemarszałek województwa opolskiego Zbigniew Kubalańca,  wiceprezydent Opola Maciej Wujec, przewodniczący rady miejskiej Opola Łukasz Sowada, biskup opolski Andrzej Czaja, prof. Jacek Gorczyca z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego, prof. Dariusz Iwan z Muzeum  i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie, dr Rafał Ruta z Katedry Bioróżnorodności i Taksonomii Ewolucyjnej Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Marek Wanat z Muzeum Przyrodniczego we Wrocławiu, prof. Tomasz Drewniak – prorektor ds. nauki i rozwoju  Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie, dr n. o zdrowiu Piotr Jerzy Gurowiec – prorektor ds. studenckich Państwowej Medycznej Wyższej Szkoły Zawodowej w Opolu, prof. Jarosław Mamala – prezes Opolskiego Parku Naukowo-Technologicznego, prof. Dariusz Skarżyński z Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Dariusz Tarnawski z Zakładu Biologii, Ewolucji i Ochrony Bezkręgowców na Uniwersytecie Wrocławskim, dr hab. Adam Rostański z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Wrocławskiego, Dariusz Madera – dyrektor generalny Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Opolu, dr n. med. Andrzej Kucharski – dyrektor ds. lecznictwa USK w Opolu.

Swoją obecnością uroczystość zaszczycili także byli rektorzy Uniwersytetu Opolskiego prof. dr hab. Krystyna Czaja i prof. dr hab. Józef Musielok, a także doktor honoris causa UO prof. dr hab. Paweł Kafarski.

 „Nasz okręt płynie”

Wszystkich przybyłych przywitał rektor UO prof. dr hab. Marek Masnyk, który otwierając uroczystość przywołał kilka faktów z historii naszego uniwersytetu.

 - Dokładnie 26 lat temu Sejm Rzeczypospolitej przyjął ustawę o powołaniu Uniwersytetu Opolskiego, dziś mija pierwszy rok naszego drugiego ćwierćwiecza – powiedział rektor. - W 1994 roku, gdy rozpoczynaliśmy uniwersytecką wędrówkę, uczelnia zatrudniała 116 profesorów i doktorów habilitowanych, miała niespełna 5 tysięcy studentów. W nowe ćwierćwiecze wkroczyliśmy z całkiem pokaźnym kapitałem. Uczelnia zatrudnia dzisiaj prawie 700 nauczycieli akademickich, w tym ponad 250 z tytułem profesora lub doktora habilitowanego, mamy ponad 8 tysięcy studentów – wyliczał prof. Marek Masnyk.  - Od czterech lat, czyli od momentu objęcia funkcji rektora, chętnie przywołuję sekwencję wydarzeń, które doprowadziły do ukonstytuowania naszego uniwersytetu.

Rektor Marek Masnyk wspomniał krótko o staraniach o powołanie Uniwersytetu Opolskiego, a także o jego współtwórcy arcybiskupie Alfonsie Nossolu, który wyraził kiedyś pragnienie śląskich rodzin mówiąc: „Ja chcę studiować doma”.

- Dziś misja naszego uniwersytetu wykracza już daleko poza to marzenie śląskich rodzin – mówił rektor.  – Zrobiliśmy wiele, ale najważniejsze zadania dopiero przed nami, bowiem uniwersytet to nie jest projekt na jedno pokolenie, to „instytucja długiego trwania”. Mamy obowiązek to trwanie podtrzymać, rozwijać, wciąż tworzyć na nowo. Jako największa uczelnia w regionie chcemy utrzymać i wzmacniać pozycję lidera i włączyć się w rywalizację na krajowym poziomie. W drugie ćwierćwiecze naszej działalności jako uniwersytetu weszliśmy z nowymi pomysłami, z nowym modelem zarządzania uczelnią. Nasz okręt płynie, nie nabiera wody, załoga na wszystkich pokładach działa sprawnie.

Jak podkreślił rektor niezwykle ważny będzie dla uczelni rok 2021, kiedy poznamy wyniki ewaluacji dyscyplin naukowych.

 -  Pozwoli nam to z najlepszych dyscyplin uczynić wizytówki naszego uniwersytetu – powiedział. – Chcemy osiągnąć sukces na miarę naszych możliwości, by przyniósł on nam prestiż i dumę.      

 Pomologia dedykowana biologom

- Dzisiejsze święto dedykujemy naszym biologom, którym niedawno stuknęła dwudziestka – dodał prof. Marek Masnyk. Mówiąc o historii biologii na Uniwersytecie Opolskim zaznaczył, że między innymi z myślą o nich uczelnia podjęła się projektu Pomologia, którego realizacja właśnie się zaczyna – 9 marca 2020 roku, w przeddzień święta Uniwersytetu Opolskiego, podpisana została umowa z wykonawcą, który zaprojektuje i wybuduje Międzynarodowe Centrum Badawczo-Rozwojowe na rzecz Rolnictwa i Przemysłu Rolno-Spożywczego w Prószkowie/Opolu. Rektor podkreślił, że projekt Pomologia to perspektywa pracy naukowej i badań na najwyższym poziomie.

47. doktor honoris causa Uniwersytetu Opolskiego

Po części wstępnej uroczystości prof. Marek Masnyk poprosił dziekan Wydziału Przyrodniczo-Technicznego dr hab. Małgorzatę Rajfur, prof. UO o przedstawienie przebiegu postępowania o nadanie godności doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego profesorowi Lechowi Borowcowi.

Laudację na cześć Szacownego Nominata wygłosił promotor w przewodzie doktorskim prof. Borowca prof. Tadeusz Zatwarnicki z Instytutu Biologii UO (pełny tekst laudacji poniżej).

Następnie dziekan WPT dr hab. Małgorzata Rajfur odczytała treść dyplomu doktorskiego, który wręczony został przez rektora profesorowi Lechowi Borowcowi w obecności recenzentów dorobku doktoranta: prof. dr. hab. Dariusza Iwana z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie oraz prof. dr. hab. Jacka Gorczycy z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Nowego, 47. już  doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego prof. Lecha Borowca goście uroczystości uczcili długimi oklaskami na stojąco.

Ostatnim punktem uroczystości był wykład okolicznościowy prof. Borowca, w którym opowiedział o historii swoich badań i życiowej pasji jednocześnie (pełny tekst wykładu zamieszczamy poniżej).

Oprawę muzyczną uroczystości zapewnił chór Akademicki „Dramma per Musica” pod dyrekcją dr Elżbiety Trylnik.

 ***

Laudacja na cześć prof. Lecha Borowca

Tadeusz Zatwarnicki

„Nazwał ponad pół tysiąca stworzeń”

 (laudacja na cześć prof. dr. hab. Lecha Borowca, wygłoszona z okazji przyznania mu godności doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego)

 Przypadł mi w udziale wielki zaszczyt, a równocześnie przyjemność przedstawienia Państwu sylwetki Profesora Lecha Borowca z Uniwersytetu Wrocławskiego, któremu Senat naszej Alma Mater postanowił przyznać godność doktora honoris causa. Dla społeczności naszego uniwersytetu jest to doniosłe i uroczyste wydarzenie. Pragnę podziękować Jego Magnificencji Rektorowi Profesorowi Markowi Masnykowi, a także Wysokiemu Senatowi za poparcie wniosku Rady Wydziału Przyrodniczo-Technicznego.

 Wybór biologa do tytułu doktora honoris causa związany jest z okrągłą rocznicą 25-lecia prowadzenia studiów biologii na Uniwersytecie Opolskim, które rozpoczęły się 1 października 1995 roku. Od powołania w następnym roku (1996) Instytutu Biologii i Ochrony Środowiska, w ciągu dziesięciu lat Wydział Przyrodniczo-Techniczny uzyskuje prawa doktoryzowania w dziedzinie biologii (dokładnie – 25 listopada 2006 r.), a po upływie kolejnych sześciu lat, 30 stycznia 2012 r., prawa do habilitowania, co oznacza osiągnięcie dojrzałości instytucjonalnej. W 2018 r. Katedra Biosystematyki zostaje przekształcona w Instytut Biologii i tak funkcjonuje do dzisiaj. Przyszło nam zmagać się z wieloma trudnościami i przykrościami w dochodzeniu do obecnej pozycji, a niedawno spotkała nas niepowetowana strata. Dokładnie trzy miesiące temu zmarł dr Krzysztof Spałek, postać już legendarna, odkrywca skamieniałości w Krasiejowie.

 Z prof. Borowcem miałem okazję spotkać się pierwszy raz ponad 40 lat temu na konferencji naukowej i to był rok rozpoczęcia jego profesjonalnej kariery. Został, w listopadzie 1979 r., zatrudniony w Katedrze Zoologii Akademii Rolniczej we Wrocławiu, a więc kilka miesięcy temu obchodził 40. rocznicę swojej pracy zawodowej. Dwa lata wcześniej (w 1977 r.) ukończył studia biologiczne na Wydziale Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego.

 Wtedy też ukazała się jego pierwsza publikacja naukowa o muchówkach, pasożytujących na ptakach, zebranych podczas kilkuletniego udziału w akcjach obrączkowania ptaków w różnych miejscach Polski. Głównym obiektem badań prof. Lecha Borowca stają się jednak chrząszcze. Po pięciu latach od obrony pracy magisterskiej – o stonkowatych rezerwatu Łąki Sulistrowickie  – uzyskuje stopień doktora nauk biologicznych na Wydziale Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego na podstawie rozprawy o zoogeografii rzęsielnic (Donaciinae) świata, której promotorem był niedawno zmarły prof. dr hab. Andrzej Warchałowski. W 1987 r. Rada Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego nadaje mu stopień doktora habilitowanego w dziedzinie biologii na podstawie monografii o światowych rodzajach strąkowców. Nominację profesorską odebrał 20 marca 1993 r. z rąk prezydenta RP Lecha Wałęsy. Należy do naukowców o jednym z najdłuższych staży profesorskich w Polsce, przynajmniej w dziedzinie nauk przyrodniczych.

 Prof. Lech Borowiec jest systematykiem i zajmuje się taksonomią, to znaczy nazywa i porządkuje gatunki, w jego przypadku – chrząszczy i mrówek. Ponazywanie gatunków to pierwsze zadanie, jakie postawił Stwórca przed człowiekiem, według Biblii – zaraz po zakazie spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła: „Utworzył więc Pan Bóg z ziemi wszelkie dzikie zwierzęta i wszelkie ptactwo niebios i przyprowadził do człowieka, aby zobaczyć, jak je nazwie, a każda istota żywa miała mieć taką nazwę, jaką nada jej człowiek” (Księga Rodzaju, rozdział 2, wers 19). Tych stworzeń, które nie zostały „przyprowadzone” do Adama jest tak wiele, że zostało jeszcze setki tysięcy, a prawdopodobnie miliony do nazwania i usystematyzowania. Prof. Lech Borowiec nazwał ich już ponad pół tysiąca. Zwykle, gdy ludzie słyszą, że opisuję nowe gatunki, to pytają skąd wiadomo, że mamy do czynienia z odrębnymi gatunkami. My, systematycy, mamy swoje naukowe sposoby, testowane przez dziesiątki lat i tysiące specjalistów, aby ocenić, które kryteria decydują o statusie odrębnej formy życia, określanej w nauce jako nowy gatunek.

 Prof. Lech Borowiec jest kontynuatorem tradycji wrocławskiej szkoły taksonomii bezkręgowców wywodzącej się od prof. Jana Noskiewicza i propagatorem kladystyki w Polsce jako naukowej podstawy filogenetyki i klasyfikacji organizmów. Członek założyciel, pierwszy, wybrany jednomyślnie, prezes Polskiego Towarzystwa Taksonomicznego, a także inicjator powołania w 1990 roku czasopisma „Genus – International Journal of Invertebrate Taxonomy”, uznawanego w świecie za jedno z czołowych czasopism taksonomicznych.

 Dzisiaj (grudzień 2019) lista publikacji prof. Lecha Borowca obejmuje 37 druków zwartych: 25 monografii i 12 rozdziałów w monografiach, oraz 362 oryginalnych publikacji, w tym 74 monografie i artykuły w czasopismach indeksowanych przez Instytut Informacji Naukowej w Filadelfii (USA). Wśród publikacji zwartych jest 12 liczących ponad 100 stron, sześć z nich liczy ponad 250 stron, najobszerniejsza – 595. Te monografie zawierają setki opisów, ilustracji i zdjęć wykonanych przez Profesora. Chronologicznie, pierwsza była seria siedmiu zeszytów publikowanych w Kluczach do oznaczania owadów Polski, kolejne to dwa tomy w serii Fauna Polski. Cykle monografii dotyczą tarczyków Madagaskaru (dwie części) i pięć tomów monografii Tarczyki Afryki. I jeszcze sześć opracowań monograficznych: Rodzaje strąkowców (1987), Rewizja rodzaju Spermophagus (1991), Katalog tarczyków świata (1999), Katalog mrówek Europy, basenu Morza Śródziemnego i przyległych terenów (2014), Rewizja taksonomiczna mrówek z rodzaju Oxyopomyrmex (2015) i Rewizja plemienia Cryptonychini Nowej Kaledonii (2019). Rozdziały w monografiach o istotnym znaczeniu to: Klasyfikacja plemion tarczyków w opracowaniu zbiorowym Biology, Phylogeny, and Classification of Coleoptera (1995); Podrodzina Cassidinae, w Catalogue of Palaearctic Coleoptera (2010) i opracowanie podrodziny Cassidinae w Handbook of Zoology (2014). Większość artykułów, które ukazały się w czasopismach, liczy od kilku do kilkunastu stron, ale są też bardzo obszerne, jak: „Nowe stanowiska neotropikalnych tarczyków” (2009), „Mrówki Grecji – wykaz gatunków z komentarzami i nowymi stanowiskami” (2012), czy „Tarczyki Nikaragui” (2016).

 Monografie i artykuły zawierają informacje o tysiącach taksonów, w tym opisy 534 nowych dla nauki: jedna grupa rodzajów w randze plemienia (Spermophagini) u strąkowców, 22 rodzaje chrząszczy:  dziewięć rodzajów strąkowców, 14 rodzajów tarczyków i jeden kopalny ryjkowiec. Opisanych zostało 508 nowych gatunków, w tym 52 gatunki z 11 rodzajów strąkowców, 413 gatunków z 83 rodzajów tarczyków, dwa kopalne z rodziny wymiecinkowatych (Lathridiidae), jeden gatunek kopalny z rodziny ryjkowcowatych oraz 29 gatunków z ośmiu rodzajów mrówek. Według Google Scholar, 20 najwyżej impaktowanych publikacji pod względem cytowalności daje 1131 cytowania (od 185 dla Katalogu tarczyków do 21 dla publikacji Struktura spermatek w rodzaju Chelymorpha). Łączna liczba cytacji bez autocytowań udokumentowana przez prof. Lecha Borowca to 2143, w tym 645 w czasopismach indeksowanych przez ISI.

 Kolejne osiągnięcie prof. Lecha Borowca to prowadzone trzy strony internetowe, będące stale rozwijanymi dokumentami elektronicznymi. Pierwsza to interaktywny katalog tarczyków świata (Cassidinae of the world – an interactive manual (Coleoptera: Chrysomelidae)), witryna prowadzona od 2002 r. razem z prof. dr hab. Jolantą Świętojańską, z 3138 kolorowymi fotografiami ilustrującymi 2700 gatunków. Druga: Stonkowate Europy i Basenu Morza Śródziemnego – ikonografia (Chrysomelidae. The Leaf Beetles of Europe and the Mediterranean Subregion. Checklist and Iconography). Witryna prowadzona od 2004 r. – obecnie ponad 1690 kolorowych fotografii. Zdjęcia były wykonane w znacznej części na bazie wielkiej, prywatnej kolekcji palearktycznych Chrysomelidae, gromadzonej przez prof. Lecha Borowca w latach 1974–2019, a w roku 2019 podarowanej Muzeum Przyrodniczemu Uniwersytetu Wrocławskiego.

Trzecia strona internetowa to Iconographia Coleopterorum Poloniae – Chrząszcze Polski, strona prowadzona od 2009 roku. Liczba zdjęć obecnie przekracza 5130, dla około 80 proc. krajowych gatunków. Ikonografia ta w 70 proc. opiera się na prywatnej kolekcji chrząszczy Europy Środkowej prof. Lecha Borowca i obejmuje okazy zbierane od roku 1973 do dziś. Ta strona jest uznawana za najlepszy ilustrowany przewodnik do identyfikacji chrząszczy na świecie.

Prof. Lech Borowiec odbywał krótkie staże (1–3 tygodnie) w celu pozyskania materiałów do badań w muzeach przyrodniczych w Londynie, Manchesterze, Paryżu, Pekinie, Brukseli, Tervurenie, Bonn, Berlinie, Sztokholmie, Pradze, Budapeszcie, Genui, Turynie i Mediolanie. Brał udział w trzech ekspedycjach naukowych (dwie międzynarodowe, polsko-czeskie) do Ekwadoru, Indii i Kirgizji. Odbył też 33 samodzielne wyprawy do krajów śródziemnomorskich (Grecja – 19, Bułgaria – pięć, Hiszpania – cztery, Włochy – dwie, Cypr, Portugalia, Turcja – po jednej), co pozwoliło na zgromadzenie największego w Europie zbioru mrówek śródziemnomorskich, na którym prowadzi badania cała rzesza myrmekologów z różnych krajów. Przez kilka lat prowadził, wraz z prof. Jolantą Świetojańską, Letnią Szkołę Taksonomii Tarczyków dla studentów z Brazylii, z których troje pracuje obecnie naukowo w USA, Brazylii i Niemczech.

 Prof. Lech Borowiec był wielokrotnie nagradzany nagrodami JM Rektora Uniwersytetu Wrocławskiego za działalność naukową. W latach 1982–1989 pełnił funkcję redaktora działowego „Polskiego Pisma Entomologicznego” wydawanego przez Polskie Towarzystwo Entomologiczne, a w latach 1990–2014 redaktora naczelnego kwartalnika „Genus – International Journal of Invertebrate Taxonomy” wydawanego przez Polskie Towarzystwo Taksonomiczne. Jest honorowym członkiem Polskiego Towarzystwa Entomologicznego.

 Mało znana w akademickim świecie jest publicystyka i krytyka muzyczna, prowadzona przez prof. Lecha Borowca w latach 2005–2009, kiedy to ukazało się na portalu internetowym Diapazon sześć jego esejów poświęconych muzyce improwizowanej i 54 recenzje albumów jazzowych.

 W swojej recenzji prof. Dariusz Iwan z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN tak pisze o nominacie: „Wypracowanie nowoczesnych metod badawczych oraz oryginalnej analizy pokrewieństwa opartej na znajomości procesów ewolucyjnych, w połączeniu z analizą zoogeograficzną, pozwoliły Profesorowi Borowcowi na stworzenie oryginalnej szkoły badawczej w zakresie systematyki owadów. Z całą pewnością, oprócz formalnych przedstawicieli tej szkoły, czyli kilkunastu doktorantów, z których kilkoro jest samodzielnymi pracownikami naukowymi, a dwoje profesorami, należy do niej szeroka rzesza kilku pokoleń entomologów pracujących w instytucjach naukowych w Polsce i za granicą. W tym sensie Profesor Lech Borowiec ma ścisły związek z Uniwersytetem Opolskim, gdzie wspierana przez niego grupa biologów, z prof. dr. hab. Jerzym Lisem na czele, tworzyła w latach 90. XX w. podwaliny dzisiejszego Wydziału Przyrodniczo-Technicznego, wspieranego obecnie przez prof. dr. hab. Tadeusza Zatwarnickiego, który był doktorantem Profesora Borowca”.

 Ten sam recenzent twierdzi, że „dokonania Profesora Lecha Borowca w zakresie dydaktyki oraz jego działalność organizacyjna na rzecz środowiska naukowego mają wyjątkowy wymiar. Wychował kilka pokoleń systematyków entomologów, również pochodzących z zagranicy. Wielu z nich prowadzi aktywną działalność naukową na całym świecie, kilkunastu zostało profesorami i związanych jest z polskimi uczelniami i placówkami badawczymi, w tym z Uniwersytetem Opolskim. Jego imponujący wkład w rozwój badań z zakresu ewolucjonizmu, filogenetyki i systematyki owadów mierzony jest liczbą kilkuset oryginalnych publikacji naukowych, wielu opracowań monograficznych, ale również utworzeniem polskiej szkoły systematyki ewolucyjnej. Szkoły opartej na solidnej wiedzy, pracowitości, otwarciu na świat. Szkoły, której efekty badań naukowych mają wymiar światowy poprzez zdolność do poddania się krytycznej ocenie międzynarodowego środowiska naukowego, poprzez ścisłą z nim współpracę. Jest niekwestionowanym autorytetem, nie tylko jako badacz o światowej renomie, ale również jako intelektualista i ewolucjonista, wzór etosu pracy dla innych naukowców, szczególnie tych początkujących, najmłodszych. Uważam, że Profesor Lech Borowiec w pełni zasługuje na wyróżnienie go tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego”.

 Prof. Jacek Gorczyca z Uniwersytetu Śląskiego tak podsumowuje swoją recenzję: „Profesor Lech Borowiec należy do grona najwybitniejszych na świecie entomologów. Świadczy o tym przede wszystkim oddźwięk w światowym środowisku naukowym. Również nazwy patronimiczne nadawane na jego cześć wielu taksonom szczebla gatunkowego i rodzajowego są wyrazem uznania dla Profesora Lecha Borowca. Jest on wychowawcą nowych kadr naukowych i wzorem dla całej rzeszy młodych naukowców”. Od siebie chciałbym dodać, że tych nazw honorujących Profesora Lecha Borowca jest 19, w tym cztery rodzaje, nadane mu przez 18 specjalistów z całego świata.

 Kończąc, nie sposób oprzeć się refleksji, że bez pasji badawczej i wszechstronnego dorobku naukowego Profesora Lecha Borowca, człowieka głębokiej pasji i rozległej wiedzy, wybitnego i cenionego w świecie taksonoma, bez jego wytrwałej troski o rozwój życia akademickiego, jego otwartego spojrzenia na świat trudniej byłoby zmierzać do celów, jakie stają przed nauką i społeczeństwem. Jego niekwestionowany autorytet w środowisku naukowym własnego kraju i za granicą, wkład, jaki wniósł i nadal wnosi do międzynarodowej myśli taksonomicznej, w pełni uzasadniają przyznanie tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego, a przyjęcie przez Profesora Borowca naszego najwyższego wyróżnienia stanowi dla nas prawdziwy zaszczyt. Pragnę życzyć Naszemu Nominatowi dużo zdrowia oraz dalszych dokonań i sukcesów na miarę dotychczasowych osiągnięć.

 ***

Wykład okolicznościowy prof. Lecha Borowca, wygłoszony z okazji przyjęcia godności doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego

„Czuję się spełnionym badaczem”

W roku 1978, po półrocznym, od ukończenia studiów, bezrobociu, udało mi się w końcu zatrudnić w pierwszym miejscu pracy. Było to stanowisko samodzielny biolog w Katedrze Farmakognozji Akademii Medycznej we Wrocławiu. Pod tą szumną nazwą krył się tak naprawdę etat techniczny, a tego typu miejsca pracy tworzono, aby obejść ustawę o ochronie absolwentów wyższych uczelni, którzy nie mogli podejmować zatrudnienia na stanowiskach poniżej zdobytego wykształcenia. Jedynym plusem było to, że w naszym laboratorium zajmowano się chemotaksonomią jałowca – to magiczne słowo „taksonomia” będzie mi odtąd towarzyszyło przez całe naukowe życie. Nie było to jednak wymarzone miejsce pracy i ten fakt skłonił mnie do pierwszej w życiu refleksji, czy moje wybory życiowe do tej pory były właściwe i jaką wybrać strategię na przyszłość. Wtedy wpadła mi w ręce świeżo wydana biografia profesora Kazimierza Demela, autorstwa Andrzeja Ropelewskiego. Kazimierz Demel był pionierem polskich badań morza, znawcą flory i fauny Bałtyku. W biografii zacytowane są jego refleksje na temat stylu uprawiania nauki i strategii na życie naukowe. Profesor Demel przedstawił tę strategię mniej więcej w takich słowach: „nigdy nie myślałem o pracy naukowej jako karierze, robiłem tylko to, co sprawiało mi przyjemność, z niesmakiem patrzyłem na kolegów zabiegających o kolejne stanowiska i tytuły, uwikłanych w różne koterie na uczelniach i w instytutach; i nagle zauważyłem, że jestem profesorem tytularnym, a moi koledzy są daleko z tyłu, dalej walcząc o różne apanaże”. Bardzo mi się to podejście spodobało, było bliskie mojej naturze, osoby nigdy niemajacej problemów z odczuwaniem samotności, skupionej wręcz maniakalnie na swojej pracy, bez oglądania się na reakcję otoczenia i to coś, co nazywa się karierą. Ale miało to swoją cenę.

Towarzyszyło mi bowiem w początkach mojej edukacji jakieś fatum. Do świadectwa ze szkoły podstawowej dołączona była opinia, że, delikatnie mówiąc, z powodu słabości intelektu nie nadaję się do dalszego kształcenia ogólnego, czemu jednak przeczyły stopnie na świadectwie. Dalszą edukację zacząłem więc w zasadniczej szkole zawodowej, w Zespole Szkół Chemicznych we Wrocławiu. Tam po kilku miesiącach zorientowano się, że chyba nie jestem aż tak słaby na głowie i przeniesiono mnie do technikum chemicznego, do klasy o specjalności technologia wody i ścieków. Szkoła była pięcioletnia, więc już na starcie traciłem edukacyjny rok lub dwa w stosunku do wielu moich kolegów z podstawówki, którzy poszli do liceum (bo jako urodzony w drugiej połowie 1952 r. musiałem też pójść do ośmioklasowej szkoły podstawowej, podczas gdy koledzy urodzeni w pierwszej połowie 1952 r. kończyli podstawówkę na siódmej klasie). Nie było też w ogóle biologii w tej szkole, co u mnie, od dzieciństwa pasjonującego się biologią, powodowało, że postrzegałem szkołę jako nudną. Douczałem się biologii sam, preferując biologię środowiskową i ewolucyjną, bardzo mnie też interesowały książki o historii biologii oraz biografie wielkich biologów i przyrodników, zarówno polskich, jak i zagranicznych. Jedynym przedmiotem nieco nawiązującym do biologii była hydrobiologia techniczna, nauczana w pierwszej klasie, na szczęście przez wspaniałego pedagoga, panią Irenę Wojtkiewicz. Jednak już w następnym roku pani Irena odeszła ze szkoły do VII Liceum Ogólnokształcącego, utworzonego po burzliwym 1968 r. w miejsce rozwiązanego Liceum Żydowskiego. Utrata kontaktu z jedyną osobą, z którą mogłem rozmawiać w szkole o biologii, spowodowała, że zacząłem się oswajać z myślą, że moje przyszłe życie będzie związane z chemią, którą lubiłem i nie miałem z nią problemów w nauce. Kiedy jednak byłem już w czwartej klasie, moi rodzice powiedzieli mi, że jakaś nauczycielka z VII Liceum skontaktowała się z nimi i poinformowała, że w Polsce odbędzie się I Ogólnopolska Olimpiada Biologiczna. Przestawiła się jako pani Irena i powiedziała im, że uczyła w Technikum Chemicznym i pamięta mnie jako wyjątkowego pasjonata biologii. Zadeklarowała, że prywatnie przygotuje mnie do tej olimpiady. I tak zostałem jej ścisłym laureatem i jako jedyna osoba niemająca biologii w szkole średniej, dostałem wstęp na Wydział Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego bez egzaminów (co nie było bez znaczenia, bo jedynym problemem w nauce była dla mnie zawsze matematyka, a w tamtych czasach była ona obowiązkowym egzaminem na studia biologiczne).

Ryjkowce – moja pierwsza miłość

Na studiach od razu zacząłem poszukiwać innych pasjonatów biologii środowiskowej i zoologii (moje uczucia były zawsze bliżej zwierząt niż roślin). Przy Instytucie Zoologii działało tylko jedno Studenckie Koło Naukowe, skupiające ornitologów. Rzuciłem się w wir pracy w tym kole i z ornitologami byłem związany przez wiele lat, głównie jako obserwator ptaków i regularnie najmowany obrączkarz na akcjach łowienia ptaków podczas ich wędrówek, wykonujący przy okazji pomiary biometryczne i zbierający pasożyty zewnętrzne ptaków. Zaobrączkowałem w swoim życiu wiele tysięcy ptaków i te zajęcia były dużą frajdą, a praca na pasożytach, muchówkach z rodziny Hippoboscidae, opublikowana na ostatnim roku studiów, była moją pierwszą publikacją naukową. Ale już wkrótce, nagle, nastąpił zwrot zainteresowań w moim życiu naukowym. Na wakacjach po pierwszym roku spędzałem czas na Lubelszczyźnie i pewnego dnia obserwowałem na łące w zakolu rzeki Wieprz romansujące duże chrząszcze ryjkowce z rodzaju Lepyrus. Ten widok mnie zachwycił i podjąłem natychmiastową decyzję – zostanę entomologiem i taksonomem zajmującym się systematyką chrząszczy. Ryjkowce były moją pierwszą miłością. Zacząłem gromadzić pierwszą kolekcję chrząszczy i natrafiłem na trudności w znalezieniu dobrego podręcznika wprowadzającego w entomologię. Postanowiłem wypytać się, czy w Instytucie Zoologicznym jest ktoś zajmujący się chrząszczami, kto mógłby mi pomóc w edukacji. Polecono mi dr. Andrzeja Warchałowskiego, który nie pracował jednak na stanowisku naukowym, tylko był kierownikiem Pokoju Chemicznego, ale na boku uprawiał naukowo entomologię (doktorat zrobił na pewnej grupie chrząszczy z rodziny stonkowatych). Tak poznałem kolejną przyjazną osobę. On z kolei zapoznał mnie z dr. hab. Wojciechem Puławskim, wybitnym hymenopterologiem, obecnie obywatelem USA i emerytowanym profesorem w Kalifornijskiej Akademii Nauk. Obaj uczeni reprezentowali niezwykły poziom intelektualny, wykształcenie i wiedzę. Andrzej Warchałowski po habilitacji został kierownikiem Zakładu Systematyki Zwierząt i Zoogeografii, doczekał profesury tytularnej i zmarł niedawno w wieku 92 lat. Profesor Wojtek Puławski wciąż jest aktywny naukowo, mimo 86 lat, i cieszy się w USA zasłużoną sławą. Miałem ogromne szczęście, że trafiłem na tak wspaniałych mentorów. Poza ponadprzeciętną wiedzą i intelektem, obaj mieli bardzo dobre podejście do młodzieży. Właściwie dopiero po latach naszła mnie refleksja, że od pierwszego spotkania traktowali mnie jak partnera. Spędzaliśmy wiele godzin na dyskusjach o entomologii i systematyce i nigdy nie dawali mi odczuć, że jako student mogłem być mało znaczącym uczestnikiem tych dyskusji. Obaj Panowie bardzo się różnili charakterologicznie. Profesor Warchałowski miał dziecięcą ciekawość świata, z lekkością przechodził w dyskusjach od entomologii do teorii strun w fizyce czy do zachwytów nad literaturą antyczną, którą zawsze czytał w oryginale łacińskim, znał też antyczną grekę. Profesor Puławski był bardziej metodyczny, w sposób anglosaski skupiony na meritum badań i wysokiej jakości pracy, ale jako intelektualista, poliglota, również podejmował dyskusje humanistyczne na bazie literatury klasycznej. Od pierwszego nauczyłem się, że nauka to nie tylko praca w terenie i laboratorium, ale również konieczność ciągłego poszerzania horyzontów intelektualnych, dzięki drugiemu stałem się metodycznym taksonomem. Profesor Warchałowski przekonał mnie też, żebym zmienił zainteresowania z ryjkowców na chrząszcze stonkowate, gdyż w ten sposób mógł zapewnić mi większą pomoc merytoryczną. Przyjaźniliśmy się praktycznie do końca Jego dni, chociaż nigdy nie przeszliśmy na ty, bo ja z szacunku do Niego wolałem taki układ raczej ojcowsko-synowski.

Subiektywna nieśmiertelność taksonoma

Wsparcie takich znakomitości dodało mi energii do działania. Wspólnie z kolegami założyliśmy Sekcję Entomologiczną Koła Naukowego Biologów. Nawiązaliśmy kontakty z innymi uczelniami. Okazało się, że na Uniwersytecie Łódzkim istnieje Rada Koordynacyjna Sekcji Entomologicznych Studenckich Kół Naukowych Biologów i Przyrodników, której ojcem duchowym był śp. Bogusław Soszyński, świetny znawca muchówek. Boguś nie zrobił znaczącej kariery naukowej, ale jego zapał, entuzjazm, zdolności organizacyjne i wyjątkowe poczucie humoru spowodowały, że dla nas pozostanie na zawsze kimś w rodzaju guru. Nasz studencki ruch zaczął się intensywnie rozwijać. Jeździliśmy na wspólne obozy naukowe, tam zaczęły się przyjaźnie i współpraca entomologów mojego pokolenia. Z większością z nich do dziś pozostaję w przyjacielskich stosunkach. Powstałe w tamtym okresie zbiory naukowe stały się podstawą dla późniejszych badań systematycznych i taksonomicznych. W wyborze taksonomii jako głównego nurtu badań zadecydował w znacznej mierze fakt, że zawsze czułem się bardziej naturalistą niż gabinetowym czy laboratoryjnym badaczem. Urzekające w taksonomii jest zajmowanie się bioróżnorodnością świata przy zachowanej ciągłości historycznej myśli i idei. Taksonomia jest najwolniej starzejącym się działem biologii, jedynym, w którym dorobek pokoleń badaczy od 1758 r. musi być stale cytowany, a powiązanie nazwy taksonów z nazwiskiem badacza, opisującego nowy takson, daje miłą satysfakcję subiektywnej nieśmiertelności.

Byłem bardzo dobrym studentem, pracę magisterską robiłem pod opieką prof. Andrzeja Warchałowskiego i wydawało mi się, że bez problemu otrzymam etat na uczelni. Tymczasem po studiach spotkałem się ze stanowczą odmową zatrudnienia. Co gorsza, gdy próbowałem znaleźć pracę poza macierzystą uczelnią, to nawet po pozytywnych wstępnych rozmowach, na skutek tajemniczych telefonów odmawiano mi zatrudnienia. Po rocznej przygodzie na Akademii Medycznej profesor Warchałowski zaproponował mi studia doktoranckie na macierzystym wydziale, ale z bardzo niskim stypendium. Dlatego po jednym roku tych studiów skorzystałem z możliwości zatrudnienia, jaka otwarła się w Katedrze Zoologii Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Do pracy przyjął mnie prof. Władysław Strojny, którego znałem bardzo dobrze z wspaniałych albumów fotograficznych poświęconych faunie i florze oraz z książek przyrodniczych, którymi zaczytywałem się w dzieciństwie. Bardzo się z Profesorem zaprzyjaźniłem, regularnie spotykaliśmy się na herbatkach w Jego gabinecie. Po kilku miesiącach pracy powiedział mi, że jak się rozeszło, iż mam zostać zatrudniony w jego katedrze, to dostał kilkanaście telefonów ostrzegających Go przed tym pochopnym krokiem. Profesor z całą szczerością przyznał mi, że bardzo chciał poznać tak kontrowersyjną osobę. Ale ja ciągle nie rozumiałem, dlaczego cały czas zdarzają mi się takie meandry w życiu. Tajemnicę poznałem kilka lat później.

Na Akademii Rolniczej miałem dużą swobodę pracy. Zasugerowano mi tylko, żebym rozszerzył zainteresowania o jakąś grupę o znaczeniu rolniczym lub gospodarczym. Wybrałem strąkowce, które należą do nadrodziny Chrysomeloidea, a obecnie są nawet uważane tylko za podrodzinę chrząszczy stonkowatych. Studia nad innymi stonkowatymi dalej prowadziłem, ale głównie w zakresie faunistyki. Badania nad taksonomią strąkowców przyniosły mi duże uznanie na świecie, a rozprawa habilitacyjna, poświęcona rewizji światowych rodzajów strąkowców, do dziś jest jedną z dwóch moich najczęściej cytowanych na świecie prac. W uznaniu moich dokonań Światowa Organizacja do spraw Wyżywienia i Rolnictwa FAO przy ONZ wybrała mnie na swojego eksperta i przez wiele lat wykonywałem dla niej różne ekspertyzy dla stacji kwarantannowych, a opracowane przeze mnie klucze do oznaczania strąkowców, potencjalnych szkodników kwarantannowych, ukazały się w tak egzotycznych językach jak chiński czy urdu. Ta część działalności mało znaczy dla polskich systemów ewaluacji dorobku naukowego, nie jest cytowana i umyka ocenom, ale mnie sprawiała dużo satysfakcji.

Z „trudnego” stałem się „ekscentrycznym”

Pod koniec pracy na Akademii Rolniczej poznałem również tajemnicę moich wiecznych problemów w kontaktach socjalnych, które tak skomplikowały mi drogę życiowej edukacji i pracy. Mając problemy zdrowotne w 1986 r. trafiłem w końcu do specjalistów, którzy stwierdzili, że nie są one spowodowane przez konkretną chorobę, ale mają podłoże genetyczne i wynikają z tego, że jestem autykiem z syndromem Aspergera. Osoby takie oprócz swoistych problemów ze zdrowiem mają, jak wiadomo, problemy wynikające z autystycznej natury i w związku z tym specyficznym podejściem do tego, co generalnie nazywamy umiejętnością nawiązywania kontaktów socjalnych i mogą być postrzegane jako trudne w społecznej akceptacji. Dzisiaj takie osobowości są już łatwo rozpoznawalne, ale wtedy to była nowość. Przecież naukowy opis tej formy autyzmu podany został dopiero w 1981 roku. Po habilitacji i formalnym usamodzielnieniu w roku 1987, przestałem jednak być już traktowany jako zagrożenie społeczne i przyszywano mi raczej łatkę ekscentryka.

Kolejny zwrot w moim naukowym życiu nastąpił wraz z odzyskaniem pełnej suwerenności przez nasz kraj. Na moim macierzystym Wydziale Nauk Przyrodniczych UWr. powstał wakat wykładowcy ewolucjonizmu. Profesura wydziału wzbraniała się przed przyjęciem tego wykładu, który uchodził za trudny, interdyscyplinarny i wymagający dużej erudycji. Postanowiono przeprosić się ze mną i w 1991 r. zaproponowano mi pracę w Instytucie Zoologicznym. Ponieważ przeniesienie oznaczało degradację i niższe zarobki, gdyż na AR byłem docentem, a  ustawa zlikwidowała stanowiska docentów na uczelniach, więc musiałem wrócić na stanowisko adiunkta. Dla zachęty obiecano mi rychłe wystąpienie o tytuł naukowy profesora. Tak też się stało i zostałem najmłodszym profesorem na wydziale i jednym z najmłodszych w kraju. Dzisiaj 40-letni profesorowie tytularni to już chleb powszedni, ale wtedy to nie było jeszcze powszechne i nie zawsze budziło pozytywne reakcje ze strony starszej profesury. Powrót na Uniwersytet Wrocławski spowodował też zmianę zainteresowań naukowych. Porzuciłem studia nad strąkowcami i zająłem się taksonomią i systematyką chrząszczy stonkowatych z podrodziny tarczyków (Cassidinae). Ten nurt pozostaje dla mnie głównym do dziś. Jednak w roku 2012 pojawiła się w moim życiu nowa ścieżka badawcza, którą zainspirował mnie mój syn Marek, myrmekolog, obecnie profesor na uniwersytecie stanowym w Moscow, Idaho, USA. Po jego emigracji na studia doktoranckie do Kalifornii i decyzji o robieniu kariery naukowej w USA, pozostały w naszej Katedrze Bioróżnorodności i Taksonomii Ewolucyjnej zbiory mrówek. Uznałem, że warto je zagospodarować. Znalazłem zdolnego doktoranta Sebastiana Salatę i zaproponowałem mu stworzenie zespołu zajmującego się mrówkami. Poważna choroba, będąca pokłosiem mojej aspergerowskiej natury, zmusiła mnie do zmiany stylu życia. Zostałem przeniesiony na stanowisko bezdydaktyczne. Pozwoliło mi to na regularne wyjazdy do krajów śródziemnomorskich, gdzie mogę korzystać z terapii światłem słonecznym i ładowania akumulatorów na okresy bezsłonecznej pogody w Polsce. Ponieważ nie mogę jednak żyć bez kolekcjonowania owadów do badań naukowych, zacząłem zbierać mrówki dla potrzeb badań taksonomicznych naszego zespołu i w krótkim czasie w naszej katedrze powstał największy na świecie zbiór mrówek śródziemnomorskich, a nasz mały zespół zdobył szybko uznanie w środowisku myrmekologów. Pewną klamrą spinającą moje losy z początkiem kariery dr. Sebastiana Salaty stał się fakt, że obecnie jest on na postdocu w Kalifornijskiej Akademii Nauk i ma codzienny kontakt z Wojtkiem Puławskim, moim mentorem z młodych lat.

Nie mówię nic o mojej pracy administracyjnej, dydaktycznej i redakcyjnej. Znajdą to wszystko Państwo w biogramie i recenzjach. Proszę wybaczyć ten przydługi wstęp autobiograficzny, ale zawsze mnie interesowało, na ile my sami mamy wpływ na nasze życie, a ile zależy od czynników niezależnych od nas. Dzisiaj wiem, że na końcowy sukces składają się warunki genetyczne, wpływające na uzdolnienia i naszą naturę kształtującą styl pracy, szczęście na spotkanie po drodze właściwych ludzi i inne czynniki losowe, które czasem, pozornie, mogą przeszkadzać, ale mogą też spowodować większą determinację w dążeniu do celu. Dlatego, pomimo przedstawionych meandrów życiowych, czuję się spełnionym badaczem i nadal mam w sobie wiele energii do dalszej pracy, mimo ograniczeń płynących z wieku. I ciągle uważam, za Profesorem Demelem, że czerpanie przyjemności jest najważniejszą motywacją do pracy naukowej.

Badacza zastąpił menedżer nauki

Myślę, że obecnie po tak długiej i dość krętej drodze, która wszakże spowodowała, że stoję przed Państwem nagrodzony najwyższym akademickim honorem, mogę sobie pozwolić na garść osobistych refleksji na temat atmosfery panującej obecnie w polskiej nauce. Nie są te moje wnioski zbyt optymistyczne. Chociaż polepszyła się baza nauki, a rozwój nośników informatycznych skutecznie skraca początkowe etapy rozwoju naukowego, to system oceny nauki i badaczy, jaki nam zaproponowano, uznaję za destrukcyjny. Zawsze uważałem, że podstawą nauki jest zadawanie pytań, a następnie poszukiwanie odpowiedzi najlepszymi metodami, jakich możemy użyć. Uważam też, że swoboda wyboru dyscypliny naukowej powinna być świętością w nauce, a każdą formę odgórnego sterowania nauką traktuję jako zbrodnię. System ewaluacji nauki w Polsce jest zaprzeczeniem tych zasad. Dzisiaj nie zadaje się pytań, a celem nadrzędnym jest osiągnięcie sukcesu w postaci największej liczby nagromadzonych punktów. Moja ukochana dziedzina, taksonomia, należy z przyczyn tkwiących w samej dziedzinie, do najniżej impaktowalnych, co skazuje ją praktycznie na wegetację w tym systemie. Młody badacz wybierający tę dziedzinę musi się liczyć z dużymi problemami w karierze naukowej, a nawet wręcz hejtem ze strony kolegów wybierających bardziej impaktowalne dziedziny. Każdy, kto śledzi popularne blogi naukowe w Polsce, musi być zbulwersowany anonimowym poziomem agresji i braku akceptacji wobec młodych taksonomów. Rady dyscyplin na uczelniach będą pewnie ograniczały rozwój jednostek, w których uprawia się taksonomię, gdyż będą one przynosić mniej punktów do ewaluacji. Najgorsze jest jednak to, że całkowicie zanikła dyskusja intelektualna, praktycznie nie ma już interdyscyplinarnych konwersatoriów czy spotkań badaczy z różnych jednostek wymieniających się doświadczeniami. Przy przedstawianiu sylwetek kandydatów do awansów naukowych prawie się nie mówi o merytorycznej wartości ich pracy, tylko wymienia parametry liczbowe tak, jakby reklamowano nowy model samochodu. Pracuję na uniwersytecie, który znalazł się w elitarnym gronie uczelni badawczych. Powinienem być z tego dumny. Co z tego, skoro z młodymi profesorami z awansu punktowego nie mam o czym porozmawiać. Wszystkie ich dyskusje, to tylko opracowywanie strategii, jak wiele punktów można wydusić z systemu. Jak blado oni wyglądają przy moich mentorach przedstawionych wyżej, jak wąskie są ich horyzonty intelektualne. Coraz trudniej spotkać autentycznego pasjonata, dominującą postawą jest menedżer nauki umiejący wydusić od państwa jak najwięcej kasy. Od lat śledzę światowe rankingi pozycji nauki w różnych krajach, mierzone zresztą głównie tymi samymi parametrami, jak w Polsce i nasza pozycja w tych rankingach ani drgnęła. Mój syn pracujący w USA mówi mi, że oni też przechodzili taki etap parametrycznego zachwytu nad ewaluacją i omal nie zamordowali wielu nisko impaktowalnych dziedzin nauki, w tym taksonomii. Dzisiaj wrócili głównie do sprawdzonej oceny merytorycznej, a powstałe luki łatają drenażem mózgów i np. większość młodych taksonomów pracujących w USA to ludzie z Europy, Ameryki Łacińskiej i Azji. Regularnie przeglądam światowe podręczniki z różnych dziedzin biologii, bo kibicuję polskiej nauce i szukam polskich śladów w tych podręcznikach. Z trudem znajduję cytowania naszych badaczy z dziedzin laboratoryjnych, biologii molekularnej, fizjologii itp., a więc dziedzin bardzo kapitałochłonnych. Tymczasem w podręcznikach biologii systematycznej nie tylko znajduję dużo cytowań polskich badaczy, ale wielu z nich jest wręcz autorami czy redaktorami w tych podręcznikach. I to jest dla mnie największa satysfakcja, że koledzy taksonomowie z całej Polski zostawiają tak znaczący ślad w światowej nauce. Jestem w recenzjach i laudacji przedstawiany jako godny i znaczący kontynuator wrocławskiej szkoły taksonomicznej. To dla mnie duży zaszczyt. Wychowałem całkiem spore grono następców i mam nadzieję, że oni też będą zaliczać się do kontynuatorów tej szkoły, nawet gdy będą pracować w ośrodkach naukowych poza Wrocławiem, również poza granicami naszego kraju.

ZOBACZ FILM

GALERIA ZDJĘĆ

Pełny zapis uroczystości - TUTAJ

 

.